Młoda sztuka: W botanicznym świecie Łukasza Breitenbacha
19:12:00
Na Łukasza i jego sztukę natrafiłam przypadkiem, chociaż czasami wydaje mi się, że przypadków w życiu nie ma, podobnie jak zbiegów okoliczności. Jego malarstwo od razu przykuło moją uwagę, zwłaszcza, że na tle różnorodnej młodej sztuki, wydało mi się bardzo znajome i proste, a w tej prostocie szalenie atrakcyjne.
"Filodendron na pasiastym tle", olej na płótnie, 2017 |
Justyna Stasiek-Harabin: Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Twoją pracę na aukcji
młodej sztuki od razu przyszła mi na myśl twórczość Artura Nachta-Samborskiego.
Ta inspiracja jest bardzo wyraźna, z resztą sam absolutnie temu nie
zaprzeczasz. Mnie ciekawi jednak, czy to nieustanne porównywanie Ci nie
przeszkadza i nie sprawia, że jesteś traktowany jako naśladowca będący w cieniu
tego malarza?
Łukasz Breitenbach: Rzeczywiście, tak to
wygląda. Malarstwo Artura Nachta-Samborskiego wywarło częściowo wpływ na moją
twórczość. Nie tylko ja, ale także wielu innych malarzy czerpie inspirację od
artystów starszego pokolenia. Myślę, że oni także są porównywani w jakiś sposób
do nich. Sądzę, że dzisiaj można każdemu przypiąć
,,łatkę'', porównać do twórczości kogoś innego, że prawie każdy młody
twórca boryka się z tego typu problemem. Czasami otrzymuję taką
,,łatkę''. Pewnego dnia na portalu społecznościowym w jednej z grup artystycznych
udostępniłem zdjęcie obrazu ,,Młody filodendron na tle firany''
i wtedy się zaczęło… Jedna Pani napisała komentarz pod
obrazem: ,,Marna nieudolna kopia Nachta-Samborskiego'', druga stwierdziła że ,,Wystarczy się przyznać do tego, że Artur Nacht- Samborski jest
inspiracją i nie byłoby problemu''. Zastanawiałem się nad tym, dlaczego ta
pierwsza użyła stwierdzenia ,,kopia'', skoro ja przecież nie kopiuję jego
obrazów dosłownie, a jedynie czerpie z nich inspiracje, do których dokładam
swój temat i kompozycję. Druga pani kazała mi się przyznać, ale tak naprawdę do
czego? Kiedy obraz mówi sam za siebie, czy potrzeba jeszcze jakiegoś dodatkowego
komentarza?
"Młody filodendron", olej na płótnie, 2014 |
Wiem, że zawsze znajdą się tacy, którzy będą porównywali moje
malarstwo do twórczości Samborskiego. Na szczęście wśród wszystkich
odbiorców są też tacy, którzy doceniają to, co robię.
Zdarza się czasem, że
ktoś się odezwie do mnie i szczerze zapyta o cenę, pochwali. Mam obecnie paru
swoich odbiorców, którzy regularnie śledzą postępy mojej twórczości na
portalach takich jak Behance czy Facebook. To bardzo miłe, kiedy ktoś mnie
dostrzega i nie zakłada z góry, że jestem drugim Arturem Nachtem. W chwili
obecnej nie czuję się twórcą w jego cieniu – zawdzięczam to zwłaszcza paru
kolekcjonerom mojej sztuki niezwykle dla mnie ważnym i cennym, którym pragnę serdecznie podziękować za ich wsparcie i docenienie.
"Rododendron z pomidorami", olej na płótnie, 2017 |
Artur Nacht-Samborski, "Liście w kulistym wazonie", ok. 1973 |
Justyna Stasiek-Harabin: No właśnie, poruszyłeś ciekawy temat.
Jakie uczucia towarzyszą młodemu twórcy, który dopiero debiutuje na
rynku sztuki? Bo fakt, że łatwo nie jest wydaje się niestety oczywisty.
Łukasz Breitenbach: Jest to na pewno
uczucie docenienia w jakiś sposób przez aukcjonerów, zadowolenie, że ktoś mnie
dostrzegł. Nigdy wcześniej nie pokazywałem swoich obrazów - dopiero
w 2016 roku pierwszy raz napisałem wiadomość do krakowskiego oddziału
Sopockiego Domu Aukcyjnego, wraz z załączonym zdjęciem obrazu. Wtedy to ,,Młody
filodendron na tle firany'' został zakwalifikowany na aukcję młodej sztuki.
Byłem zdziwiony i jednocześnie cieszyłem się, że są jeszcze tacy odbiorcy
sztuki, którzy doceniają to podejście sprzed stu lat. Nie jest mi dzisiaj łatwo
odnaleźć swoje miejsce w nowoczesności w, której to za artystę często pracują
rzutniki albo inne pomoce medialne. Zwykle początki bywają ciężkie.
"Młody filodendron na tle firany", olej na płótnie, 2016 |
Justyna Stasiek-Harabin:
Naprawdę bardzo się cieszę, że udaje Ci się sprzedawać swoje prace już na samym
początku drogi. Pozwól, że zapytam Cię o coś, co szalenie mnie zawsze ciekawi: jak edukacja artystyczna wpływa na dalsze
losy i wybór artystycznej ścieżki przez młodego artystę? Jak to było w Twoim
przypadku? Czy profesor zawsze jest kimś, kogo się bardzo chce naśladować? A
może on daje tylko wskazówki i nie naciska, nie wyznacza wyraźnych torów?
Łukasz Breintenbach: W mojej twórczości
edukacja odegrała bardzo duże znaczenie. Malarstwo w moim życiu pojawiło się
gdy miałem 5 lat. Na początku uczęszczałem do MDK-ów (Miejskich Domów Kultury),
gdzie po raz pierwszy zetknąłem się ze sztuką, malarstwem, rysunkiem i grafiką.
W MDK-u brałem udział w pierwszych artystycznych konkursach. W tym okresie dużo
malowałem, rysowałem, obserwowałem naturę. Później, w wieku 12 lat
uczęszczałem na zajęcia plastyczne do Pałacu Młodzieży w Bydgoszczy. Tam
zetknąłem się z Tomaszem Karczem, znakomitym bydgoskim plastykiem, który
nauczył mnie podstaw rysunkowych i malarskich.
Już w tamtym okresie szczegół
przestawał mieć dla mnie znaczenie. Myślałem bardziej ogólnie, malowałem
całościowo.
Pamiętam, że na jednej pracy namalowałem psa dalmatyńczyka bez
charakterystycznych dla niego czarnych kropek. W 2001 roku rozpocząłem naukę w
sześcioletniej Państwowej Szkole Sztuk Pięknych w Bydgoszczy. Tam także
zetknąłem się z wieloma artystami bydgoskimi, min: Lechem Maciejewskim, Piotrem
Wegnerem, Tadeuszem Haskiem a także Bogusławem Kurasiem. Artyści wyżej
wymienieni nauczyli mnie dobrego podstawowego warsztatu rysunkowego i
malarskiego, opanowania proporcji, kompozycji a także malowania całościowego.
Od nich otrzymałem wiele cennych warsztatowych wskazówek, które pomogły
mi w rozwoju malarskim na studiach. Następnym krokiem w mojej edukacji były
studia wyższe na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu - kierunek
malarstwo. Moim dobrym duchem i przyjacielem stał się na studiach Profesor
Mieczysław Ziomek, którego darzę przeogromnym szacunkiem - jest naprawdę
świetnym pedagogiem i nauczycielem. Prowadził typową kolorystyczną pracownię z
długoletnią tradycją. Wskazał mi drogę do myślenia ,,syntetycznego w malarstwie
i rysunku malarskim'' , a także nauczył jak patrzeć i obserwować
naturę, którą na co dzień my malarze interpretujemy. Profesor nigdy
nie mówił jak mam malować i wskazywał zawsze różne drogi, bo przecież tej jednej
konkretnej po prostu nie ma.
"Rododendron na niebieskim tle", olej na płótnie, 2017 |
Justyna Stasiek-Harabin: Ty wybrałeś więc syntetyczny koloryzm no i kwiaty: takie doniczkowe, domowe, na taboretach, w pomieszczeniach. Skąd taki wybór?
Łukasz Breitenbach: Samym tematem
zainspirował mnie Artur Nacht-Samborski. Już w 2013 roku byłem
zafascynowany malarstwem tego artysty przy okazji pisania pracy magisterskiej
zatytułowanej ,,Synteza w Fikusach u Nachta-Samborskiego''. Założeniem pracy było
opisanie cyklu fikusów znajdujących się na przeszło 50 obrazach Nachta z
różnych okresów twórczości.
Moją miłością są kwiaty ,,wielkolistne'', głownie
monstery, filodendrony rododendrony, ale fikusy również. Mam w domu trochę
kwiatów, więc siłą rzeczy codziennie wnikliwie je obserwuje.
Justyna Stasiek-Harabin: Mam wrażenie, że ten „zielony” temat jest
dla Ciebie jedynie pretekstem do tworzenia na pograniczu abstrakcji. Mocne
uproszczenia i synteza – właśnie tak widzisz świat? Bez potrzeby wnikania w
detale, szczegóły?
Łukasz Breitenbach: Dokładnie tak właśnie
jest. Kwiaty w moim malarstwie stanowią tylko pretekst, są kolorystycznymi
splotami oraz układami kompozycyjnymi.
Widzę świat w sposób uproszczony i
sądzę, że to właśnie w prostocie tkwi piękno.
Detal odgrywa drugorzędną rolę, pojawia
się na zasadzie kropek, podkreśleń, linii czy kreski. Kiedy patrzę na fikusy, filodendrony itd. nie utożsamiam ich z kwiatami, tylko
widzę w nich formy organiczne i geometryczne.
fragment pracowni artysty |
Justyna Stasiek-Harabin: A kolor? Co decyduje o jego wyborze? Czy jest to odwzorowanie rzeczywistości czy raczej wewnętrzna potrzeba użycia właśnie takiej a nie innej barwy?
Łukasz Breitenbach: Na wybór barw czy
kolorów, przynajmniej w moim wypadku, decyduje ogólny nastrój i towarzyszące mu
emocje. Samo malarstwo jak i wiele innych dziedzin sztuki to wg mnie
przetrawienie emocji na powierzchnię płótna, papieru, lub innego materiału.
Dla
mnie kolory są emocjami towarzyszącymi w danej konkretnej chwili.
"Bromelia", olej na płótnie, 2017 |
Justyna Stasiek-Harabin: Czy próbowałeś zmieniać konwencję swojej
twórczości, sięgałeś bo nowe motywy, tematy?
Łukasz Breitenbach: Tak, próbowałem.
Pracuję nad cyklem portretów oraz pejzaży, również w konwencji kolorystycznej,
na razie jednak nie będę zdradzał szczegółów na forum – poczekam na odpowiedni
moment i wtedy odkryję karty. Na chwilę obecną maluję różne cykle kwiatów na
potrzeby wystawy oraz aukcji Młodej Sztuki.
"Idąca po polu", olej na płótnie, 2014 |
Justyna Stasiek-Harabin: Co czujesz, kiedy zasiadasz przed białym,
jeszcze pustym płótnem?
Łukasz Breitenbach: Gdy patrzę na białe, zagruntowane płótno, widzę na nim już powstający obraz. Moje oczy w
momencie malowania są czymś w rodzaju rzutnika.
Czasami wystarczy, że spojrzę ze
trzy razy na motyw, na przykład na kwiaty i od razu rzucam całościowo
przetworzony, syntetycznie uproszczony temat na powierzchnię płótna. Dzieje się
to oczywiście za pomocą warstw - nie od razu wszystko chcę i mogę pokazać.
Maluję farbami olejnymi, a one wymagają dużej cierpliwości.
Justyna Stasiek-Harabin: Zauważyłam, że malarstwo nie jest Twoją jedyną formą twórczości - z równym zaangażowaniem także fotografujesz, głównie w bieli
i czerni. Kto lub co najczęściej staje po drugiej stronie Twojego obiektywu?
Łukasz Breintenbach: W pewnym sensie
malarstwo jest moją pasją, życiem i zawodem, chociaż nie lubię tego ostatniego
stwierdzenia. W fotografii natomiast ukryta jest moja mroczna i
melancholijna natura, wiążąca się z pewnymi niepokojami apokaliptycznymi i wizjami na pograniczu życia i śmierci. Fotografia jest uchwyceniem momentu w
którym natura i monumentalne konstrukcje odgrywają pierwszoplanową rolę, a
człowiek jest jedynie tego uzupełnieniem.
z cyklu "Melancholia miasta" |
z cyklu "Melancholia miasta" |
Justyna Stasiek-Harabin: Czy traktowanie sztuki jako zawodu
pozwala Ci utrzymywać się z tego na pełen etat?
Łukasz Breitenbach: Na co dzień, oprócz
tego, że jestem malarzem, wykonuję jeszcze zawód terapeuty zajęciowego, chociaż
obecnie mam przerwę, z racji, że studiuję wzornictwo przemysłowe na
Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym w Bydgoszczy. Niestety, muszę z przykrością stwierdzić, że dzisiaj zawód malarza jest trochę jak
,,kucie zbroi'' - po co to robić, skoro nie ma już rycerzy? (no może pomijając
bractwa rycerskie na potrzeby pasjonatów).
Justyna Stasiek-Harabin: Brzmi to bardzo smutno, ale przyznaj, że i tak robisz to, co lubisz i nieustannie tworzysz nowe prace (na
szczęście!). To wymaga zapewne wielkiej motywacji – gdzie jej szukasz?
Łukasz Breintenbach: Przyjemność w
tworzeniu i mobilizację dają mi osoby, którym podoba się moje malarstwo.
Dzisiaj mam już paru stałych odbiorców. Samo malarstwo jest wyrażaniem emocji i
po prostu lubię to robić, sprawia mi to wielką przyjemność.
Kontynuuję malowanie dlatego, że jest dla mnie całym życiem –traktuje je jak
niezbędny do funkcjonowania tlen.
***
Łukasz Breitenbach - urodzony w 1988 roku w Bydgoszczy, absolwent Państwowego Liceum Sztuk Pięknych im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy; studia na kierunku malarstwo w pracowni kolorystycznej profesora Mieczysława Ziomka na ASP w Toruniu. Laureat dwóch nagród profesora Ziomka. Zajmuje się malarstwem, rysunkiem, grafiką oraz fotografią. Jego obrazy znajdują się w wielu prywatnych kolekcjach w Polsce i za granicą.
Łukasz na Behance
"Storczyk w niebieskim garnku z uchem", olej na płótnie, 2017 |
"Młody storczyk z drabiną", olej na płótnie, 2017 |
"Kompozycja zielona", olej na płótnie, 2017 |
0 komentarze
Zostaw komentarz, porozmawiajmy!