'Drugim Beksińskim nie będę'. Rozmowa z Krzysztofem Heksel
12:01:00
Kiedy pojawiła się propozycja
napisania kilku zdań poświęconych twórczości Krzysztofa Heksel*, pomyślałam: co
mogę napisać o pracach, które w wielu przypadkach do złudzenia wręcz
przypominają obrazy Zdzisława Beksińskiego? Podobna kolorystyka, tematy, nawet
rozwiązania formalne zdają się mocno naśladować to, co pozostawił po sobie
Beksiński, a na jego temat napisano już przecież wystarczająco wiele. Z drugiej
jednak strony, intrygujący jest fakt, że Krzysztof Heksel obrał świadomie właśnie
taką drogę artystyczną, nie będąc ani trochę wykształconym w dziedzinie sztuki
–z zawodu jest kierowcą i nie ukończył żadnej akademii ani szkoły artystycznej.
Nie dziwi oczywiście, że mimo to Heksel postanowił zająć się sztuką po
godzinach, w końcu nikt nie powiedział, że nie można malować świetnie bez wykształcenia kierunkowego, co innego jednak, gdy się postanawia tworzyć obrazy w stylu
Beksińskiego, a co za tym idzie ustawia się poprzeczkę bardzo wysoko, żeby nie
powiedzieć: za wysoko.
No cóż, jest w tym pewne szaleństwo, które zdaje
się z góry szufladkować twórcę jako tego, który naśladuje, podszywa się.
Wystarczy krótki research, aby się przekonać, że to, co robi malarz albo bardzo
bulwersuje, albo przyprawia o zachwyt – na próżno poszukiwać reakcji
pośrednich, zdystansowanych. Czy samemu artyście to odpowiada? To nieustanne
poczucie, że dopóki nie zmieni swojej koncepcji artystycznej będzie wręcz
„skazany” na porównawcze, krytyczne oceny? Postanowiłam go o to zapytać.
*Nazwiska nie odmieniam na prośbę artysty.
*Nazwiska nie odmieniam na prośbę artysty.
Minerva: Panie Krzysztofie, jak
zaczęła się Pana przygoda ze sztuką? Z wykształcenia nie jest Pan absolwentem
szkoły artystycznej a zawodowym kierowcą – skąd więc chęć do malowania?
Krzysztof Heksel: Malowałem
od wczesnego dzieciństwa i miałem do czynienia ze sztuką odkąd pamiętam,
ponieważ mój ojciec malował i zajmował się odnawianiem bardzo starych obrazów.
W domu było wiele albumów z dziełami dawnych mistrzów. Mimo to wśród domowników
panował pogląd, że malarstwem nie da się zarobić na życie, zostałem więc
zawodowym kierowcą, o czym z zresztą marzyłem – jestem niedoszłym kierowcą
rajdowym i instruktorem nauki jazdy. Do tej pory lubię sobie nieraz poszaleć
jakimś pojazdem (śmiech). Przez pewien czas miałem przerwę od malowania,
wróciłem jednak do tego zajęcia po śmierci ojca w 2006 roku. Gdzieś w środku we mnie
to malarstwo siedzi i w tamtym czasie było ono dla mnie pomocne w powrocie do
równowagi. Obecnie malowanie można już uznać za moją profesję, pochłania mnie
to w stu procentach i chyba tak już zostanie.
M: Czy wiodąca tematyka
surrealistyczna, która obecnie dominuje w Pana twórczości stanowiła źródło zainteresowań od samego początku malarskiej drogi? Od czego Pan zaczynał?
K.H.: W
młodości kopiowałem dużo obrazów marynistycznych Ajwazowskiego - zachmurzone
nieba, jakieś wraki statków, rozbitkowie itd. Nigdy nie lubiłem kwiatków w
wazonie czy pejzażyków, wszystko to lepiej wygląda na żywo lub na fotografii.
Zawsze kiedy widziałem jakieś surrealistyczne pejzaże jakby
nie z tego świata, tajemnicze postacie okryte tkaninami i pajęczynami
to czułem coś, co trudno opisać. Uważam, że ciągle narastająca entropia we
wszechświecie oraz proces rozkładu są malarsko bardziej ciekawe niż jakieś
kolorowe wyidealizowane scenki i widoczki. Dobrym przykładem jest Czarnobyl –
kiedyś ładne nowoczesne, ale też bardzo przeciętne miasto, które dzisiaj jest
odwiedzane przez turystów z całego świata, ponieważ opuszczone od tylu lat i
pochłaniane przez przyrodę i czas serwuje niemal surrealistyczne wrażenia
wizualne. Normalnie nikogo przecież by to nie zainteresowało. Właśnie o coś
takiego mi chodzi - żeby obraz dawał jakieś emocje.
M: Zapewne w każdej rozmowie
spodziewa się Pan pytania, które za chwilę padnie: dlaczego właśnie tak silna
inspiracja Beksińskim? Co Pana w jego twórczości zachwyca i pociąga, że postanowił
Pan malować obrazy, które wywołują tak sporo kontrowersji?
K.H.: Pierwsze
fotografie obrazów Beksińskiego zobaczyłem w jakimś albumie, miałem wtedy ok.
14, 15 lat. To było dla mnie olśnienie, „to jest to” - pomyślałem. Nie
wiedziałem w jaki sposób artysta tworzy, więc próbowałem go naśladować, co
przynosiło różny skutek. Robiłem to dla siebie, nie myślałem wtedy, że zostanę
artystą. Właśnie tak powstało trochę obrazów, raczej nieudanych kopi, których
dzisiaj się wstydzę i które krążą gdzieś po Internecie, na co niestety nie mam
wpływu. Obecnie najbardziej zależy mi na fakturze obrazu. Temat może być na
drugim planie, najważniejsze, aby było widać, że coś się z farbą dzieje, że
jest wibracja koloru i ruchy pędzla. Nie znoszę gładkich ulizanych powierzchni
wykonanych jednym kolorem czy grubo położoną farbą i z zaciekami – to w mojej
ocenie nie jest sztuka, nie lubię tego. Tak więc jeśli chodzi o bogatą fakturę, wzorem są dla mnie np.
Turner i Gierymski.
M: Na pewno zdaje sobie Pan
sprawę, że tak silne formalne i tematyczne nawiązywania do prac mistrza
Beksińskiego sprawiają, że Pana twórczość odbierana jest w kategoriach
kopiowania/naśladownictwa i krytykowana jako podszywanie się pod artystę. Jak
się Pan z tym czuję, będąc poniekąd w cieniu Beksińskiego?
K.H.: Chyba
Picasso kiedyś powiedział, że malarz to ktoś, kogo nie stać na kupienie obrazu
np. Rembrandta czy Vermeera, dlatego próbuje sam malować jak oni. Ja chciałem
się nauczyć od Beksińskiego przede wszystkim techniki jaką się posługiwał, cała
reszta wynika z podobnego skomplikowania osobowości, tego nie da się
udawać. Drugiego Beksińskiego już nie będzie i ja nim też nie będę,
ale wszystkim tym którzy upierają się, że to, co robię jest
kopiowaniem, radzę, aby wzięli pędzel do ręki i spróbowali namalować tak jak
ich ulubiony malarz – zapewniam, że nie wyjdzie im arcydzieło, mówiąc
najdelikatniej. Często słyszę sugestie, żebym zmienił tematykę swoich prac np.
na pejzażyki, ale gdybym to zrobił, wtedy z pewnością udawałbym kogoś kim nie
jestem.
M: Dość głośna i znana jest sprawa
zakupu Pana pracy uznanej omyłkowo i sprzedanej jako oryginał Beksińskiego –
czy był to dla Pana powód do radości, czy raczej sygnał, że rzeczywiście obraz
zbyt zbliżył się do stylistyki Beksińskiego?
KH.: Było to dla
mnie zaskoczenie, bo obraz był malowany dawno temu i był dosyć nieudany. Nie
byłem dumny z faktu, że ktoś go pomylił z Beksińskim, ale media podchwyciły
temat i przedstawiły to nie do końca tak jak chciałem. Ktoś ten obraz kupił ode
mnie i dalej sprzedał jako obraz Beksińskiego. Dla mnie istotny był fakt, że
Pan, który go kupił odnalazł mnie aby się skontaktować i zapewnić, iż wie, że
obraz jest mojego autorstwa, ale mimo to bardzo mu się podoba i zachowa go dla
siebie. Przy okazji pogratulował mi i tyle, ot, cała historia. Jeżeli ktoś dzisiaj
patrzy na jakiś dobry obraz mojego autorstwa i waha się czy to czasami nie
Beksiński namalował to trudno nie mieć odrobinę satysfakcji, nie mogę się od
tego całkiem odciąć. Większość artystów uważa się za tych jedynych, ale czy tak
jest w rzeczywistości? Wszyscy potrafimy wyobrazić sobie praktycznie to samo,
bo żyjemy w tym samym środowisku, widzimy wokoło siebie te same rzeczy. Np. jak
idziemy do kina na film, powiedzmy horror to wiemy już doskonale czego możemy
się spodziewać. Myślę, że problemem nie jest fakt, że maluję surrealizm jak
Beksiński czy wielu innych artystów, lecz chęć, że chcę doścignąć mistrza w
technice malowania i nie wstydzę się tego. Chyba właśnie to niektórych najbardziej
oburza, ale wszystkich się nie da zadowolić.
M: Część odbiorców zarzuca Panu,
że malowanie w stylu Beksińskiego jest drogą na skróty – automatyczne
skojarzenia z popularnymi obrazami przecierają poniekąd drogę artystyczną. Nie
przeszkadza to Panu?
K.H.: Zarzut
zupełnie nietrafiony, ponieważ wiele galerii czy redakcji boi się współpracy ze
mną właśnie z tego powodu, zazwyczaj obawiają się reakcji odbiorców. Nie
ukrywam, że to mi przeszkadza, ale nie planowałem tego, po prostu tak wyszło.
To zaszło tak daleko, że nie ma sensu już na siłę tego odwracać. Staram się
patrzeć do przodu, chcę malować coraz lepiej i tylko to się liczy. Mam nadzieje
że zostanie to zauważone.
M: Co daje Panu sztuka? Co
sprawia, że poświęca się jej Pan z takim zapałem „po godzinach” ?
K.H.: Od
dłuższego czasu już zajmuje się malarstwem na pełen etat, na pewnym poziomie
nie da się tego robić po godzinach. Panuje pewien stereotyp malarza, który tworzy w spokoju i miło spędza czas. Niestety, prawda jest taka, że malowanie to
długi i męczący proces, który nie daje gwarancji dobrego obrazu. Mimo to,
malowanie daje dużo satysfakcji. „Co daje mi sztuka” - to trudne
pytanie, bo ja na sztuce słabo się znam (śmiech). Chcę coś po sobie zostawić na
dłużej, chyba o to w tym chodzi.
Dlaczego właśnie surrealizm w
tak mrocznej i ciężkiej odsłonie?
K.H.: Dla mnie
to nie jest ani mroczne, ani ciężkie, ja to po prostu lubię. Obraz ma dać
odbiorcy do myślenia oraz przedstawiać wrażenia estetyczne, wizualne. Właśnie
do tego cały czas dążę i liczę, że choć trochę zbliżam się do ideału.
0 komentarze
Zostaw komentarz, porozmawiajmy!